Barszcz Sosnowskiego- cichy wróg w naturze
Uwielbiam przebywanie w naturze, włóczenie się po łąkach i lasach czy spacery wśród jezior. Wydawałoby się, że jedyne co może nam zepsuć humor po takim dniu w naturze, to przyczepiony do skóry kleszcz. Niestety, jest coś jeszcze co może skutecznie zepsuć nam nastrój, a dodatkowo w krótkim czasie stanowić prawdziwe niebezpieczeństwo. O czym mówię? O niepozornym chwaście, który nie kłuje ani nie ma żadnego zapachu, za to wystarczy chwila w jego towarzystwie, by nabawić się poważnych oparzeń. Poznajcie Barszcz Sosnowskiego- wyjątkowe roślinne paskudztwo.
Co to jest?
Barszcz Sosnowskiego zawędrował do nas w okolicach lat 50 tych XX wieku, a więc całkiem niedawno. Hodowano go w ówczesnym Związku Radzieckim i postanowiono zwieźć do Polski. Miał być świetnym pokarmem dla bydła. Efekt był taki, że szybko się rozprzestrzenił i zaczął stanowić poważne zagrożenie zarówno dla ludzi, jak i zwierząt. Jak to chwast- rozsiewa się i rozrasta w tempie ekspesowym i jest wyjątkowo trudny do wytępienia. Ma charakterystyczne białe baldachy, które rosną wysoko w górę. Potrafi osiągnąć nawet 4 metry wysokości. Dobrze mu na łąkach, nieużytkach czy nad wodą. W Polsce naprawdę można go spotkać w wielu miejscach. Najwięcej jest go na wschodzie naszego kraju, szczególnie na Warmii i Mazurach.
Co powoduje, że jest taki niebezpieczny?
Zawarte w nim furanokumaryny. Latem, czyli od czerwca do sierpnia, kiedy jest gorąco i jest duże nasłonecznienie, Barszcz jest szczególnie niebezpieczny. Wydziela swoją truciznę na odległość, dlatego wystarczy tylko przejść obok niego, by zostać poparzonym. I nie mówimy tu o takim oparzeniu I stopnia, jak po zbyt długim siedzeniu na słońcu, a o oparzeniach II i III stopnia, powstających pęcherzach przekształcających się w paskudne i trudno gojące się rany, które z czasem zostawiają po sobie blizny. To, jak bardzo zostaniemy poparzeni zależy od kilku czynników: czasu przebywania w pobliżu rośliny (oczywiście im dłużej- tym gorzej), stopnia nasłonecznienia i temperatury (im więcej słońca i wyższa temperatura- tym gorzej), czasu jaki przebywamy na słońcu po kontakcie z chwastem i swoistej reakcji organizmu. Alergicy mogą mieć o wiele gorsze powikłania, jak chociażby cięższe poparzenia, a nawet duszności i wymioty.
Uwaga! Ubrania wcale nas skutecznie nie chronią przed szkodliwymi oparami. Szczególnie ubranie z naturalnego materiału jak bawełna czy len, w żaden sposób nie stanowi ochrony. Jedyny pozytyw jest taki, że ubranie chroni przed promieniowaniem słonecznym, a to właśnie ono dodatkowo przyczynia się do paskudzenia oparzonej skóry.
Co robić, gdy mieliśmy z nim kontakt?
Jeśli jesteśmy na spacerze i zauważymy roślinę łudząco podobną do Barszczu Sosnowskiego- najlepiej uciekać gdzie pieprz rośnie. Kiedy jednak po powrocie do domu w słoneczny dzień, zauważymy u siebie plamy i pierwsze zaczątki pęcherzy i mamy duże podejrzenia co do tego, że zostaliśmy poparzeni przez Barszcz- najlepiej działać od razu. Skórę należy dokładnie przemyć wodą z naturalnym mydłem. Przede wszystkim należy zadbać, by plamy i pęcherze nie miały żadnego kontaktu z promieniami UV. Polecam udać się do lekarza i z nim skonsultować dalsze postępowanie. Warto pić wapno, a w przypadku gdy skóra zaczyna coraz gorzej wyglądać- dobrze byłoby pomyśleć o maściach sterydowych. Pęcherzy nie wolno przekłuwać! Kiedy powstanie rana, należy z nią postępować jak z typową raną- przemywać wodą utlenioną, dbać by nie wdało się zakażenie.
Chroń pupila!
Nie tylko my, ludzie tak reagujemy na truciznę roznoszoną przez tę roślinę. Cierpią również zwierzęta, dlatego podczas spacerów z psem po dzikich łąkach i nieużytkach, dobrze byłoby przyjrzeć się czy w pobliżu czasem jej nie znajdziemy. Lepiej wrócić ze spaceru z zadowolonym psem, niż poparzonym.
Moja przygoda z Barszczem Sosnowskiego
Barszcz Sosnowskiego poparzył mnie w niedzielę w południe. Wieczorem zauważyłam pod kolanem 2 różowe plamki, ale nie przywiązywałam do nich wagi. W poniedziałek rano zauważyłam, że na obwodzie plamek zrobił się mały obrzęk. Zdziwiło mnie to, ale nie zaczęło niepokoić aż do wieczora, kiedy plamki zamieniły się w pęcherze. Skojarzyłam to ze zbieraniem kwiatów bzu wcześniejszego dnia. Wtedy po raz pierwszy przyszedł mi na myśl Barszcz. Przeszukałam internet i już wiedziałam, że się nie mylę. Pęcherze były bardzo charakterystyczne, a do tego kojarzyłam roślinę. Stuprocentowej pewności nabrałam jednak, gdy tego wieczoru rozmawiałam z teściową i okazało się, że całe jej udo pokryte jest pęcherzami. Dzień wcześniej była ze mną na spacerze i u niej też pojawiły się najpierw różowe plamy. Miałam więcej szczęścia, ponieważ miałam małe pęcherze, które po 2 dniach zaczerwieniły się, a po 4- pękły i pozostały po nich 2 małe, czerwono- fioletowe kratery. Moja teściowa dostała jeszcze pęcherzy na drugim udzie. Jako, że nie miałam żadnych dodatkowych oparzeń, od początku postanowiłam poczekać aż pęcherze pękną i powstanie rana. O dziwo, po pęknięciu pęcherzy, miejsce poparzenia było u mnie suche. Postawiłam na naturalne metody. Stosowałam okłady z przeciętych liści aloesu, smarowałam nierozcieńczonym olejkiem lawendowym i chroniłam przed działaniem słońca.
Nie panikuj!
Być może po przeczytaniu tego wpisu macie ochotę zabarykadować się w domu albo przynajmniej szerokim łukiem omijać naturę. Od razu jednak chcę Was uspokoić. Nie ma co niepotrzebnie panikować, ponieważ Barszcz Sosnowskiego można spotkać, ale wcale się to tak często nie zdarza. Mojej babci- wychowanej na wsi zapalonej grzybiarce i zielarce przez 77 lat życia nigdy nie zdarzyło się go spotkać, a moja teściowa zetknęła się z nim w tym roku pierwszy raz po ponad 60 latach życia w naturze. Mi co prawda zdarzyło się to znacznie wcześniej, ale choć dwa tygodnie później spędzałam całe dnie w warmińskiej naturze- nie spotkałam Barszczu. Nadal nie panikuję i nie zamierzam zrezygnować z włóczenia się po lasach i łąkach jednak z pewnością będę jednak bardziej wyczulona.
AUTOR:
Martyna
Niestety w ostatnim czasie wszędzie go widzę w okolicach Wrocławia. Mnoży się jak szalony :(
OdpowiedzUsuńFaktycznie trzeba na niego uważać bo jest niebezpieczny.
OdpowiedzUsuńU nas niestety jest go sporo, chociaż co roku jest tępiony i ostatnio faktycznie jakby mniej się go pojawiało. Mój tato miał z nim nieprzyjemną przygodę - poparzył rękę, długo mu się to utrzymywało, ale koniec końców wszystko dobrze się skończyło :)
OdpowiedzUsuńNawet nie wiedziałam że to taka zaraza, teraz będziemy na niego uważać...
OdpowiedzUsuń